piątek, 13 października 2017

Recenzja: Consolation

W tym tygodniu nowe wydawnictwo, Szósty Zmysł, szturmem wdarło się na rynek ze swoją pierwszą książką: “Consolation” Corinne Michaels, powieścią z nurtu new adult. Napis na okładce głosi, że jest to znakomita książka dla fanek Colleen Hoover, liczyłam więc na podobne emocje, na powieść tak wciągającą, że nie będę chciała wypuścić jej z rąk. Czy właśnie to dostałam?



Tytuł: Consolation
Autor: Corinne Michaels
Wydawnictwo: Szósty Zmysł
Data wydania: 11 października 2017
Ilość stron: 348
Ocena: 5/10


Zacznę od kilku słów na temat fabuły. Natalie Gilcher ma 27 lat, kochającego męża Aarona i pierwsze, długo wyczekiwane dziecko w drodze. Sielanka nie trwa jednak długo, a życie Natalie zamienia się w koszmar, kiedy dociera do niej wieść o śmierci Aarona podczas jednej z misji, na którą pojechał jako komandos SEAL. Kobieta musi nauczyć się żyć dalej, jeśli nie dla siebie, to dla swojej córeczki Aarabelle, której nigdy nie będzie dane poznać własnego ojca. Choć Natalie czuje, że już nigdy nie będzie szczęśliwa, wszystko zaczyna zmieniać się na lepsze, kiedy na jej progu staje Liam, najlepszy przyjaciel jej męża, i oferuje jej pomoc. Mężczyzna powoli wyciąga zrozpaczoną wdowę z jej skorupy, przywracając na jej twarz uśmiech i otwierając jej serce na nowe uczucia. Jednak czy widmo Aarona nie stanie pomiędzy nimi, powstrzymując ich przed zaangażowaniem się w ten związek? I czy Natalie ma siłę związać się z kolejnym komandosem?


Jak widać po opisie, zapowiadała się emocjonująca powieść, w stylu Colleen Hoover. Obawiam się jednak, że królowa new adult podniosła dla mnie poprzeczkę zbyt wysoko, bo lektura “Consolation” była dla mnie mniej więcej tak samo emocjonująca, co gazetka promocyjna z Biedronki. Niby były tragedie, dramaty, nowa miłość - wszystko to, co powinno sprawić, że będę płakać, śmiać się i przeżywać wszystko razem z bohaterami, ale przez większą część książki ich losy były mi po prostu obojętne.

Większość rozdziałów napisana jest z perspektywy Natalie i to ona z dwójki głównych bohaterów zdobyła więcej mojej sympatii. Chociaż z dnia na dzień jej idealny świat legł w gruzach, znalazła w sobie siłę, żeby się nie poddać, ale każdego dnia wstawać z łóżka i troszczyć się o córeczkę, na którą przelała całą swoją miłość. Natalie musi zmagać się z rozpaczą po stracie męża, trudami samotnego macierzyństwa, a także z poczuciem winy i wątpliwościami, jak szybko można otworzyć serce na kogoś innego, po stracie ukochanego mężczyzny. Autorka skłania czytelników do refleksji, czy żałoba ma termin ważności i kto powinien go określać - osoba bezpośrednio dotknięta żałobą, czy ludzie dookoła.

Wracając do wspomnianego idealnego świata, książka ta ciekawie pokazuje, w jaki sposób emocje potrafią wpływać na nasze wspomnienia, idealizując to, co wcale nie było idealne. Lubię takie trochę psychologiczne motywy, więc ten aspekt “Consolation” bardzo mi się spodobał.


Pora na kilka słów o Liamie. Część rozdziałów przedstawia jego perspektywę, ale szczerze mówiąc wolałabym, żeby ich nie było, bo już pierwszy bardzo negatywnie wpłynął na moją ocenę tej postaci. Z relacji Natalie wyłania się obraz ciepłego, troskliwego, dobrego człowieka i nie twierdzę, że taki nie jest, ale dopiero kiedy autorka wpuszcza nas do jego głowy, mamy dostęp do drugiej części jego natury, a ta ani trochę mi się nie spodobała. Z Liama wyszedł typowy, obrzydliwy samiec, który klnie, wyraża się o kobietach w kompletnie pozbawiony szacunku sposób, i stwierdza, że aby nie myśleć o Natalie, musi “zaliczyć jakąś laskę”. Przyznaję, że w dalszej części książki Liam zyskał trochę w moich oczach i widać, że naprawdę kocha i szanuje Natalie, ale po tym pierwszym rozdziale z jego perspektywy, nie potrafiłam już go polubić.

Jak to w literaturze new adult, w książce Corinne Michaels pojawia się kilka scen erotycznych. Generalnie nie jestem fanką takich opisów, bo uważam, że pewne rzeczy powinny być pozostawione “za kulisami”. Niektórzy autorzy (choć częściej autorki) potrafią jednak przedstawić intymność między dwojgiem ludzi w subtelny, pozbawiony wulgarności i zbędnych szczegółów sposób. Czy tak było w “Consolation”? Niestety nie - niektóre sformułowania były tak dziwaczne, że zdarzało mi się przewracać oczami i parskać śmiechem. Chyba nie na taki efekt liczyła autorka.

Zanim zaczęłam czytać tę powieść, spotkałam się z kilkoma opiniami, że zakończenie szokuje i łamie serce. Może i tak by było, gdybym w połowie książki nie domyśliła się, jakie ono będzie. Do końca miałam nadzieję, że może jednak się mylę i autorka jeszcze mnie zaskoczy i wzbudzi we mnie jakieś emocje, ale niestety - zawiodłam się. To, co u wszystkich wywołało chęć natychmiastowego sięgnięcia po drugi tom, u mnie wywołało efekt odwrotny i raczej nie mam ochoty czytać kontynuacji.

“Consolation” nie jest generalnie złą książką - czyta się ją szybko, miejscami jest zabawna, porusza też kilka ważnych tematów, ale ewidentnie nie była to lektura dla mnie. Nikomu jej nie odradzam, bo - patrząc na inne recenzje - jestem w zdecydowanej mniejszości ze swoją opinią, więc każdy powinien sam sprawdzić, czy ten tytuł mu się spodoba. Aczkolwiek jeśli chodzi o mnie, to pozostanę przy jedynych dwóch autorkach new adult, którym ufam: Colleen Hoover i M.C. Frank.  

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł.

3 komentarze:

  1. To chyba pierwsza recenzja, która nie wychwala tej powieści niemal pod niebiosa :) Rzuciłaś nowe światło na "Consolation" i mój zapał trochę ostygł. Pewnie kiedyś przeczytam, aby się przekonać, jakie ja mam zdanie na jej temat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówiłam - nie odradzam, najlepiej samemu sprawdzić :) Jeśli ją kiedyś przeczytasz, to mam nadzieję, że bardziej Ci się spodoba niż mnie :)

      Usuń
  2. I znowu ta książka. Ja naprawdę muszę ją szybko zdobyć. Po tych wszystkich recenzjach ciekawość nie daje mi spokoju.

    Pozdrawiam.
    Kasia
    http://misskatherinesblog
    @misskatherinesblog

    OdpowiedzUsuń