wtorek, 13 lutego 2018

Recenzja: Tylko pocałunek

Kto lubi powieści Denise Hunter - ręka w górę!



Zdecydowanie należę do grona miłośniczek jej twórczości, więc "Tylko pocałunek" był dla mnie w tym miesiącu lekturą obowiązkową :) Jak wypadł na tle poprzednich powieści tej autorki?



Tytuł: Tylko pocałunek
Autor: Denise Hunter
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: 6 lutego 2018
Ilość stron: 336
Ocena: 7/10

Najmłodszy z braci Callahanów, Riley, wraca z misji w Afganistanie, ale niestety nie w takim stanie, w jakim chciałby tego on lub jego bliscy. W wyniku wybuchu miny stracił nogę, co zmusza go do całkowitej zmiany dotychczasowych planów, nie tylko zawodowych, ale i tych, dotyczących Paige – jego najlepszej przyjaciółki, w której od lat skrycie się kocha. Po powrocie do kraju planował zawalczyć o jej serce, ale teraz czuje, że jako inwalida nie ma do tego prawa, bo dziewczyna zasługuje na kogoś lepszego. Choć Riley postanawia trzymać się od Paige z daleka, okazuje się, że musi tymczasowo zamieszkać w jej domu i być skazanym na jej pomoc. Czy jego mocne postanowienie wytrzyma tę próbę? Zwłaszcza, że uczucia dziewczyny także zaczynają wykraczać poza czysto przyjacielskie…

Tylko pocałunek” to ostatni tom trylogii Summer Harbor, która opowiada o braciach Callahan, mieszkających w jednym z nadmorskich miasteczek w stanie Maine. Wszystkie historie Denise Hunter łączą w sobie romans, trudne tematy, mogące dotknąć każdego z nas, a także nienachalnie przekazane wartości chrześcijańskie.

Powrót do Summer Harbor był dla mnie jak powrót do domu ‒ czytając dwie poprzednie książki z tej serii zdążyłam zżyć się z bohaterami, szczerze ich polubić i pokochać ten charakterystyczny klimat małego miasteczka. Nie mogłam się też doczekać zakończenia niektórych wątków i z pewnością się nie rozczarowałam, choć muszę przyznać, że ten tom najmniej przypadł mi do gustu z całej trylogii.

Poprzednie części skupiały się kolejno na Beau i Zacu, starszych braciach Callahan, więc tym razem przyszła kolej na Riley’a, który wraca do domu kompletnie odmieniony ‒ nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Musi przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, konieczności polegania na innych oraz płynących zewsząd współczujących spojrzeń i gestów, a przede wszystkim musi pożegnać się z marzeniami o Paige ‒ przynajmniej tak mu się wydaje. Denise Hunter na przykładzie swojego bohatera pokazała, co to znaczy zmagać się z zespołem stresu pourazowego, jak niepełnosprawność wpływa na stan psychiczny człowieka i jego poczucie własnej wartości, jak trudno jest w takiej sytuacji schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc. Chociaż współczułam Riley’owi, to jednak bardzo irytowało mnie jego przekonanie, że sam najlepiej wie, co będzie najlepsze dla Paige i że ma prawo decydować za nią. Nie lubię takich motywów w książkach, uważam to za sztuczne dokładanie bohaterom problemów, które mogłaby rozwiązać jedna szczera rozmowa.


W tej powieści siłą rzeczy dowiadujemy się więcej o samej Paige, o jej przeszłości, sytuacji rodzinnej, historii jej przyjaźni z Riley’em, o schronisku dla zwierząt, które prowadzi. Jak każda z wybranek Callahanów, Paige jest sympatyczną dziewczyną o dobrym sercu, zasługującą na szczęście i na prawo do dokonania własnego wyboru, o czym Riley zdawał się zapomnieć. Wszyscy, którzy znają powieści Hunter, wiedzą jednak, że na bohaterów zawsze czekają szczęśliwe zakończenia. Wątek ciotki Trudy i szeryfa Coltona również doczekał się takowego, choć nie bez przeszkód.

Autorka jak zawsze stworzyła wciągającą, przyjemną w odbiorze powieść o zawiłości ludzkich losów, o miłości, zdolnej pokonać wszelkie trudności, a także o Bożym planie, który zawsze jest najlepszy, nawet jeśli nie zawsze wygląda tak, jak byśmy chcieli.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Dreams.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz