Już jutro na półki księgarń trafi najnowsza propozycja wydawnictwa Moondrive - Dzień ostatnich szans Robyn Schneider. Jeśli zastanawiacie się, czy to książka dla was, zapraszam do przeczytania mojej opinii :)
Tytuł: Dzień ostatnich szans
Autor: Robyn Schneider
Wydawnictwo: Moondrive
Data wydania: 28 lutego 2018
Ilość stron: 304
Ocena: 6,5/10
Lane ma siedemnaście lat i dokładnie sprecyzowane plany na przyszłość - chce ukończyć liceum z doskonałymi wynikami, dostać się na jedną z prestiżowych uczelni, a następnie zdobyć dobrze płatną pracę. Życie jednak biegnie swoim torem, nie zawsze uwzględniając nasze preferencje. Plany Lane’a zostają pokrzyżowane przez lekoodporną hipergruźlicę, przez którą trafia do Latham - ośrodka dla nastolatków, zainfekowanych tą chorobą. Chłopak musi nauczyć się żyć w zupełnie inny sposób, niż do tej pory, a pomaga mu w tym nowa paczka przyjaciół, z przebojową Sadie Bennet na czele. Chociaż przed chorobą dziewczyna była outsiderką, to właśnie w Latham odnajduje swoje miejsce i namiastkę domu. Lane i Sadie wyraźnie mają się ku sobie, ale gruźlica nie daje o sobie zapomnieć. Czy można odnaleźć szczęście w miejscu, gdzie wszystko co dobre ma swoją datę ważności, a każda szansa może być tą ostatnią?
Robyn Schneider to amerykańska pisarka, która zasłynęła w 2013 roku powieścią “Początek wszystkiego” (w Polsce wydaną w 2017r.). Studiowała kreatywne pisanie oraz bioetykę - wydawałoby się, że te dwie dziedziny nie mają ze sobą nic wspólnego, a jednak autorce udało się połączyć je w swojej drugiej powieści, opowiadającej o nastolatkach, zmagających się z nieuleczalną chorobą.
Chociaż hipergruźlica tak naprawdę nie istnieje i powstała tylko w wyobraźni autorki, przeżycia i emocje, towarzyszące bohaterom powieści, wydają się być jak najbardziej realne i zbliżone do tego, przez co muszą przechodzić młodzi ludzie, dotknięci ciężkimi chorobami. Wśród pacjentów Latham House dominuje poczucie rezygnacji, jałowe oczekiwanie na poprawę lub wynalezienie leku, co może nigdy nie nastąpić. Z tłumu nastolatków w dresach wyróżnia się grupka: Sadie, Charlie, Marina i Nick, którzy nie poddają się narzuconym przez ośrodek ograniczeniom i wbrew chorobie starają się korzystać z życia, jak tylko mogą. Łamią reguły, wymykają się do lasu czy pobliskiego miasteczka, handlują kontrabandą, podkradają internet w bibliotece. Kiedy Lane dołącza do ich grona, odkrywa, że dopiero teraz, wolny od narzuconego sobie reżimu szkolnych obowiązków, może poczuć się jak prawdziwy nastolatek.
Robyn Schneider stworzyła grono sympatycznych, interesujących postaci, które, żyjąc na krawędzi prawdziwego świata, za murami Latham tworzą sobie własną jego wersję. Życie z chorobą nie jest jednak usłane różami, o czym nasi bohaterowie przekonują się każdego dnia, walcząc z ograniczeniami własnych ciał, zmagając się z żałobą i nienawiścią ze strony niezarażonych ludzi, z niepokojem patrząc w przyszłość - nawet, jeśli nie chcą przyznać się do tego przed sobą nawzajem. Równocześnie przeżywają typowe dla swojego wieku doświadczenia, jak pierwsza miłość i fizyczna fascynacja, starcia z rówieśnikami, czy wspólne realizowanie szalonych pomysłów.
Książka napisana jest przyjemnym stylem, który przemówi zarówno do nastolatka, jak i do starszego czytelnika. Wydarzenia poznajemy naprzemiennie z perspektywy Lane’a i Sadie, dzięki czemu możemy lepiej poznać oboje głównych bohaterów. Mimo trudnych tematów, które porusza “Dzień ostatnich szans”, mimo zwrotów akcji, które mogą złamać wam serce, lektura nie jest przytłaczająca, ale stanowi swego rodzaju hołd dla życia, przyjaźni i młodości.
Jeśli chodzi o minusy, to mimo że wiem, w jakich czasach żyjemy i jakie są realia życia współczesnych nastolatków, nie sprawia mi zbytniej przyjemności czytanie o postępującej demoralizacji młodzieży, a i ten aspekt dość wyraźnie ukazuje książka Schneider. Autorka traktuje nałogi, bardzo wczesną inicjację seksualną i wulgarny język wśród kilkunastolatków jako coś naturalnego i neutralnego, jednocześnie wyśmiewając tych wierzących w Boga. Zapewne mało komu dzisiaj przeszkadzają takie motywy, ale dla mnie to spory minus i chciałabym, żeby powstawało więcej młodzieżowych książek, które mogłabym bez obaw dać kiedyś do przeczytania własnym dzieciom.
Jeśli podobały wam się powieści, takie jak “Gwiazd naszych wina” czy “Drugie bicie serca” i nie boicie się trudnej tematyki chorób, cierpienia i śmierci, najnowsza książka Robyn Schneider powinna przypaść wam do gustu. Choć nie wszystkie jej aspekty mi się podobały, to jednak wyróżnia się pozytywnie na tle banalnych historii o szkolnych miłościach i typowych problemach, towarzyszących dorastaniu.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Moondrive.
Lane ma siedemnaście lat i dokładnie sprecyzowane plany na przyszłość - chce ukończyć liceum z doskonałymi wynikami, dostać się na jedną z prestiżowych uczelni, a następnie zdobyć dobrze płatną pracę. Życie jednak biegnie swoim torem, nie zawsze uwzględniając nasze preferencje. Plany Lane’a zostają pokrzyżowane przez lekoodporną hipergruźlicę, przez którą trafia do Latham - ośrodka dla nastolatków, zainfekowanych tą chorobą. Chłopak musi nauczyć się żyć w zupełnie inny sposób, niż do tej pory, a pomaga mu w tym nowa paczka przyjaciół, z przebojową Sadie Bennet na czele. Chociaż przed chorobą dziewczyna była outsiderką, to właśnie w Latham odnajduje swoje miejsce i namiastkę domu. Lane i Sadie wyraźnie mają się ku sobie, ale gruźlica nie daje o sobie zapomnieć. Czy można odnaleźć szczęście w miejscu, gdzie wszystko co dobre ma swoją datę ważności, a każda szansa może być tą ostatnią?
Robyn Schneider to amerykańska pisarka, która zasłynęła w 2013 roku powieścią “Początek wszystkiego” (w Polsce wydaną w 2017r.). Studiowała kreatywne pisanie oraz bioetykę - wydawałoby się, że te dwie dziedziny nie mają ze sobą nic wspólnego, a jednak autorce udało się połączyć je w swojej drugiej powieści, opowiadającej o nastolatkach, zmagających się z nieuleczalną chorobą.
Chociaż hipergruźlica tak naprawdę nie istnieje i powstała tylko w wyobraźni autorki, przeżycia i emocje, towarzyszące bohaterom powieści, wydają się być jak najbardziej realne i zbliżone do tego, przez co muszą przechodzić młodzi ludzie, dotknięci ciężkimi chorobami. Wśród pacjentów Latham House dominuje poczucie rezygnacji, jałowe oczekiwanie na poprawę lub wynalezienie leku, co może nigdy nie nastąpić. Z tłumu nastolatków w dresach wyróżnia się grupka: Sadie, Charlie, Marina i Nick, którzy nie poddają się narzuconym przez ośrodek ograniczeniom i wbrew chorobie starają się korzystać z życia, jak tylko mogą. Łamią reguły, wymykają się do lasu czy pobliskiego miasteczka, handlują kontrabandą, podkradają internet w bibliotece. Kiedy Lane dołącza do ich grona, odkrywa, że dopiero teraz, wolny od narzuconego sobie reżimu szkolnych obowiązków, może poczuć się jak prawdziwy nastolatek.
Robyn Schneider stworzyła grono sympatycznych, interesujących postaci, które, żyjąc na krawędzi prawdziwego świata, za murami Latham tworzą sobie własną jego wersję. Życie z chorobą nie jest jednak usłane różami, o czym nasi bohaterowie przekonują się każdego dnia, walcząc z ograniczeniami własnych ciał, zmagając się z żałobą i nienawiścią ze strony niezarażonych ludzi, z niepokojem patrząc w przyszłość - nawet, jeśli nie chcą przyznać się do tego przed sobą nawzajem. Równocześnie przeżywają typowe dla swojego wieku doświadczenia, jak pierwsza miłość i fizyczna fascynacja, starcia z rówieśnikami, czy wspólne realizowanie szalonych pomysłów.
Książka napisana jest przyjemnym stylem, który przemówi zarówno do nastolatka, jak i do starszego czytelnika. Wydarzenia poznajemy naprzemiennie z perspektywy Lane’a i Sadie, dzięki czemu możemy lepiej poznać oboje głównych bohaterów. Mimo trudnych tematów, które porusza “Dzień ostatnich szans”, mimo zwrotów akcji, które mogą złamać wam serce, lektura nie jest przytłaczająca, ale stanowi swego rodzaju hołd dla życia, przyjaźni i młodości.
Jeśli chodzi o minusy, to mimo że wiem, w jakich czasach żyjemy i jakie są realia życia współczesnych nastolatków, nie sprawia mi zbytniej przyjemności czytanie o postępującej demoralizacji młodzieży, a i ten aspekt dość wyraźnie ukazuje książka Schneider. Autorka traktuje nałogi, bardzo wczesną inicjację seksualną i wulgarny język wśród kilkunastolatków jako coś naturalnego i neutralnego, jednocześnie wyśmiewając tych wierzących w Boga. Zapewne mało komu dzisiaj przeszkadzają takie motywy, ale dla mnie to spory minus i chciałabym, żeby powstawało więcej młodzieżowych książek, które mogłabym bez obaw dać kiedyś do przeczytania własnym dzieciom.
Jeśli podobały wam się powieści, takie jak “Gwiazd naszych wina” czy “Drugie bicie serca” i nie boicie się trudnej tematyki chorób, cierpienia i śmierci, najnowsza książka Robyn Schneider powinna przypaść wam do gustu. Choć nie wszystkie jej aspekty mi się podobały, to jednak wyróżnia się pozytywnie na tle banalnych historii o szkolnych miłościach i typowych problemach, towarzyszących dorastaniu.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Moondrive.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz