środa, 16 października 2019

Przepis na...: Zabójstwo na cztery ręce

Niecały miesiąc temu premierę miał trzeci tom kryminalnej serii Karoliny Morawieckiej, o tropiącej złoczyńców wdowie po aptekarzu - też Karolinie Morawieckiej. Trochę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się przeczytać tę powieść, a poniżej znajdziecie moje przemyślenia. Część w dość nietypowej formie ;)




Przepis na weselne danie kryminalne według Karoliny Morawieckiej 


Składniki:

  • 1 wdowa po aptekarzu, z sukcesami detektywistycznymi na koncie; swoją konstrukcją przypomina bezę: z zewnątrz słodka, ale środek skrywa ego napowietrzone jak dobrze ubite białko; 
  • 1 nieduża zakonnica, z racji duchownego stanu raczej łagodna, ale kiedy w grę wchodzą kwestie feministyczne - ostra jak papryczka chilli;
  • 1 wegańskie małżeństwo antykwariuszy z Krakowa, po brzegi wypełnione wiedzą o literaturze; 
  • 1 trup (trochę to niesmaczne, wiem, ale to kluczowy składnik!);
  • 118 podejrzanych gości weselnych, obficie skropionych alkoholem - wśród nich powinien znajdować się przynajmniej jeden morderca;
  • duża garść nawiązań do literatury detektywistycznej tudzież klasycznej;
  • łyżka humoru; 
  • szczypta tajemnicy (niestety bardzo mała szczypta)
  • wiele litrów atmosfery polskiego wesela w płynie.

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki należy umieścić w uprzednio przygotowanym domu weselnym, oczywiście w odpowiedniej kolejności, i podgrzewać na raz mniejszym, raz większym ogniu, przez około 12 godzin. 

Najpierw wszystkich gości, łącznie z wdową, zakonnicą, antykwariuszami i przyszłym trupem, sadzamy przy stolikach i nadziewamy zupą oraz pierwszym ciepłym daniem. Zanim atmosfera na sali nabierze temperatury wrzenia, trzeba ją ochłodzić poprzez dyskretne dodanie do mieszanki zwłok, sztuk jedna. Następnie delikatnie łączymy wdowę, zakonnicę i krakusów, a przez pozostałe godziny blendujemy ich z tłumem gości, co jakiś czas podlewając ich świeżymi tropami i wskazówkami, dla równowagi często dosypując trochę żartów czy nawiązań literackich. Uwaga, jeśli przesadzimy z żartami jednego typu, danie może zrobić się mdłe! Należy także pamiętać o regularnym dopowietrzaniu ego wdowy, inaczej zawarty w niej jad może wylać się na zewnątrz i zakwasić całą potrawę.

Procedurę łączenia i mieszania czwórki detektywów-amatorów powtarzamy do czasu, aż niewinni goście powoli się zredukują (im więcej alkoholu dolejemy, tym szybszy będzie to proces), pozostawiając pachnącą strachem esencję w postaci mordercy. Pozostaje już tylko go odcedzić i zaserwować wymiarowi sprawiedliwości. 


W przepisach kulinarnych nie ma miejsca na niespodzianki - ilość składników, proporcje i czas przygotowania są ściśle określone, z góry wiemy też, jaki powinien być efekt końcowy. W przypadku literatury kryminalnej tajemnica jest jednak sprawą kluczową i dobrze by było, gdyby na końcu czekał na nas jakiś element zaskoczenia. Niestety tego w powieści Karoliny Morawieckiej (autorki) zabrakło - już przed końcem drugiego rozdziału nie tylko oczywiste jest, kto będzie ofiarą, zanim w ogóle dochodzi do zbrodni, ale, co gorsza, morderca też podany jest jak na dłoni. Jest to spory minus, co nie zmienia faktu, że książkę przeczytałam z przyjemnością.

"Zabójstwo na cztery ręce" to już trzecia część kryminalnych przygód Karoliny Morawieckiej (bohaterki) i siostry Tomaszy, ale tym razem forma jest trochę inna - akcja rozgrywa się w jednym miejscu, na weselu młodszego aspiranta Rafała Batorego, a mordercą musi być jedna z uczestniczących w zabawie osób. Wdowa po aptekarzu - miejscowa panna Marple tudzież Sherlock Holmes w spódnicy, razem ze swoim wiernym Watsonem w habicie, mają tylko kilkanaście godzin na znalezienie sprawcy, zanim wesele dobiegnie końca. Muszą też zachować dyskrecję, żeby nie psuć młodej parze tego najpiękniejszego dnia. Do tajemnicy dopuszczają tylko Jacka i Karolinę, sąsiadów Morawieckiej, którzy aż się palą, żeby wziąć udział w śledztwie i poczuć się jak ich ukochani bohaterowie literaccy. 

Jak już mówiłam, zbyt wiele nie było do odkrycia, ale mimo to sam proces śledztwa, opisany charakterystycznym literacko-humorystycznym stylem autorki, był na tyle interesujący, że nie nudziłam się podczas lektury. Postacie były dokładnie takie, jakie zapamiętałam z poprzedniej części: pani Karolina - zadufana w sobie do granic możliwości i zdeterminowana, żeby po raz kolejny zabłysnąć jako genialny detektyw; siostra Tomasza - inteligentna, oczytana, wojująca feministka, z cierpliwością znosząca trudny charakter swojej starszej koleżanki; małżeństwo krakusów - rozmiłowani w literaturze, obdarzeni poczuciem humoru. ale i przenikliwością, która czyni z nich idealnych pomocników w śledztwie. Szczególnie ucieszyło mnie, że ci ostatni grają w “Zabójstwie na cztery ręce” większą rolę, bo ze wszystkich postaci właśnie ich darzę największą sympatią. 

Trochę zabrakło mi w tej części humoru, a raczej subtelniejszego jego rodzaju, bo żartów było sporo, ale niestety większość z nich dotyczyła trzeszczących szwów w sukience pani Karoliny, rozmiarów jej biustu i generalnie jej tuszy, ewentualnie jej braków w znajomości literatury. Co za dużo, to niezdrowo. Spodobał mi się jednak niepowtarzalny, a przy tym tak uniwersalny klimat polskiego wesela - o dziwo, bo wesel nie znoszę. Zawsze jednak miło jest poczytać o czymś znajomym, a w książkowym weselu Rafałka i Alinki pojawiły się wszystkie elementy typowe dla takiej imprezy. Uwaga, nie polecam czytać tej książki na głodnego, bo od opisów weselnych specjałów aż ślinka cieknie! 

Mimo kilku wymienionych wyżej zarzutów, wcale nie uważam “Zabójstwa na cztery ręce” za książkę złą czy niegodną polecenia. Nie jest to kryminał, który będzie trzymał czytelnika w napięciu do samego końca, ale z pewnością pozwoli mu się rozerwać, odprężyć i może przez chwilę poczuć jak pani Karolina, kiedy na końcu okaże się, że prawidłowo rozwiązał zagadkę.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Lira.


2 komentarze:

  1. Widzę, że spostrzeżenia mamy bardzo podobne. A za formę recenzji należy Ci się medal! Uśmiałam się :D

    OdpowiedzUsuń