W tym tygodniu post z lekkim opóźnieniem, ale co poradzić - życie. Dzisiaj chcę podzielić się opinią o książce, która, pomimo zimy za oknami, przywodzi na myśl lato, słońce i zapach dojrzałych brzoskwiń. Kubki z herbatą w dłoń i zaczynamy :)
Tytuł: Brzoskwiniowy świt (Copper Creek #1)
Autor: Denise Hunter
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: wrzesień 2018
Ilość stron: 384
Po świetnych, ciepłych i pełnych miłości seriach Chapel Springs i Summer Harbor, Denise Hunter powraca z nowym cyklem: Copper Creek. Bohaterką pierwszej części, “Brzoskwiniowego świtu”, jest Zoe Collins - córka marnotrawna, która po 5 latach nieobecności wraca z córeczką do rodzinnego miasteczka, aby uczestniczyć w pogrzebie babci. Wcale nie zamierza zostać na dłużej, a już na pewno nie chce tego jej chłopak Kyle, lider zespołu, w którym Zoe śpiewa jako chórzystka. Okazuje się jednak, że babcia zostawiła dziewczynie w spadku rodzinny sad brzoskwiniowy, chcąc, aby wnuczka kontynuowała jej dzieło. Na przeszkodzie stoi nie tylko sprzeciw Kyle'a, ale i napięta sytuacja między Zoe a jej rodziną, a także Cruz Huntley - jej pierwsza miłość, powód jej ucieczki z miasteczka. Na dziewczynę czeka wiele trudnych wyborów, ale aby jej życie wróciło na właściwe tory, najpierw musi na nowo odnaleźć siebie i z zahukanej myszy z powrotem stać się lwicą, jak nazywał ją Cruz.
Minęło już ładne kilka miesięcy, odkąd czytałam ostatnią książkę Denise Hunter i muszę przyznać, że brakowało mi tej słodko-gorzkiej atmosfery jej powieści oraz tej pewności, że, pomimo trudności, wszystko skończy się dobrze, a na bohaterów czeka szczęśliwe zakończenie. Nie inaczej było i w tym przypadku, miłośnicy twórczości tej autorki nie powinni więc być zawiedzeni.
Zoe, główna bohaterka, to młoda kobieta, która mocno pogubiła się w życiu, impulsywnie podejmując złe decyzje. Z zewnątrz mogłoby się wydawać, że niczego jej nie brakuje - ma śliczną córeczkę, przystojnego chłopaka, koncertuje z popularnym zespołem. A jednak, stłamszona przez toksyczny związek i poczucie winy z powodu ucieczki, Zoe zatraciła gdzieś tę odważną, pełną życia, upartą dziewczynę, którą kiedyś była. Prowadzenie rodzinnego sadu wydaje się być ponad jej siły, ale na szczęście może liczyć na wsparcie swojego brata Brady’ego, przyjaciółki Hope, a także Cruza, choć nie rozstali się w zgodzie.
Cruz - przyjaciel Brady’ego, przez minione pięć lat bezskutecznie starał się zapomnieć o Zoe. Chociaż bardzo go zraniła, ciągle zrobiłby dla niej wszystko i ma nadzieję, że będą mieć jeszcze szansę na wspólną przyszłość. Polubiłam tę postać, choć - jak to u Denise Hunter bywa - Cruz cierpi na syndrom Zbyt Idealnego Bohatera Romantycznego. Nie jest pozbawiony wad, popełnia błędy, a jego ognisty latynoski temperament przysparza mu czasem kłopotów, ale z drugiej strony Cruz jest oczywiście zabójczo przystojny, troskliwy, romantyczny i ambitny, czyli reprezentuje gatunek na wymarciu, którego przedstawicieli próżno szukać w realnym świecie. Ale cóż, w końcu książki mają być odskocznią od codziennego życia, a romanse nie bylyby tak popularne, gdyby miłością życia głównej bohaterki miał być łysiejący Ziutek, który najchętniej nie ruszałby się z kanapy, a do tego wiecznie zapominał wynieść śmieci.
Powieści Hunter zazwyczaj opierają się na ukazaniu burzliwej relacji między dwojgiem ludzi, ale też ich relacji z Bogiem. W tym przypadku trochę mi brakowało tych wątków chrześcijańskich, wszelkie wzmianki wydawały się być wtrącone mimochodem, bez zbytnich przejawów wiary w życiu bohaterów. Na szczęście końcówka była pod tym względem satysfakcjonująca, choć i tak muszę przyznać, że “Brzoskwiniowy świt” był chyba, jak dotąd, najbardziej liberalną powieścią autorki, w związku z czym nie trafi raczej do moich ulubionych.
Chociaż książki Denise Hunter są dość schematyczne i przewidywalne, to jednak mają w sobie to coś, co nie pozwala oderwać się od lektury. Nigdy też nie są tylko głupiutkimi romansami, ale każda zawiera wartościowe przesłanie i dotyka mniej lub bardziej poważnych problemów, z którymi zmagają się czytelniczki w różnych zakątkach świata. Historia Zoe i Cruza uczy, że błędy młodości nie muszą definiować całego naszego życia, zawsze można zawrócić ze złej drogi, a cudza opinia na nasz temat tylko wtedy będzie wpływać na nasze poczucie własnej wartości, kiedy sami na to pozwolimy.
Polecam “Brzoskwiniowy świt” zarówno miłośnikom wcześniejszych powieści Hunter, jak i tym, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z jej twórczością. Jak już mówiłam, nie jest to moja ulubiona książka tej autorki, ale przeczytałam ją z niemałą przyjemnością i czekam na polskie wydanie kolejnej części cyklu Copper Creek, tym razem o Bradym i Hope.
Herbaciana ocena:
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Dreams.
Po świetnych, ciepłych i pełnych miłości seriach Chapel Springs i Summer Harbor, Denise Hunter powraca z nowym cyklem: Copper Creek. Bohaterką pierwszej części, “Brzoskwiniowego świtu”, jest Zoe Collins - córka marnotrawna, która po 5 latach nieobecności wraca z córeczką do rodzinnego miasteczka, aby uczestniczyć w pogrzebie babci. Wcale nie zamierza zostać na dłużej, a już na pewno nie chce tego jej chłopak Kyle, lider zespołu, w którym Zoe śpiewa jako chórzystka. Okazuje się jednak, że babcia zostawiła dziewczynie w spadku rodzinny sad brzoskwiniowy, chcąc, aby wnuczka kontynuowała jej dzieło. Na przeszkodzie stoi nie tylko sprzeciw Kyle'a, ale i napięta sytuacja między Zoe a jej rodziną, a także Cruz Huntley - jej pierwsza miłość, powód jej ucieczki z miasteczka. Na dziewczynę czeka wiele trudnych wyborów, ale aby jej życie wróciło na właściwe tory, najpierw musi na nowo odnaleźć siebie i z zahukanej myszy z powrotem stać się lwicą, jak nazywał ją Cruz.
Minęło już ładne kilka miesięcy, odkąd czytałam ostatnią książkę Denise Hunter i muszę przyznać, że brakowało mi tej słodko-gorzkiej atmosfery jej powieści oraz tej pewności, że, pomimo trudności, wszystko skończy się dobrze, a na bohaterów czeka szczęśliwe zakończenie. Nie inaczej było i w tym przypadku, miłośnicy twórczości tej autorki nie powinni więc być zawiedzeni.
Zoe, główna bohaterka, to młoda kobieta, która mocno pogubiła się w życiu, impulsywnie podejmując złe decyzje. Z zewnątrz mogłoby się wydawać, że niczego jej nie brakuje - ma śliczną córeczkę, przystojnego chłopaka, koncertuje z popularnym zespołem. A jednak, stłamszona przez toksyczny związek i poczucie winy z powodu ucieczki, Zoe zatraciła gdzieś tę odważną, pełną życia, upartą dziewczynę, którą kiedyś była. Prowadzenie rodzinnego sadu wydaje się być ponad jej siły, ale na szczęście może liczyć na wsparcie swojego brata Brady’ego, przyjaciółki Hope, a także Cruza, choć nie rozstali się w zgodzie.
Cruz - przyjaciel Brady’ego, przez minione pięć lat bezskutecznie starał się zapomnieć o Zoe. Chociaż bardzo go zraniła, ciągle zrobiłby dla niej wszystko i ma nadzieję, że będą mieć jeszcze szansę na wspólną przyszłość. Polubiłam tę postać, choć - jak to u Denise Hunter bywa - Cruz cierpi na syndrom Zbyt Idealnego Bohatera Romantycznego. Nie jest pozbawiony wad, popełnia błędy, a jego ognisty latynoski temperament przysparza mu czasem kłopotów, ale z drugiej strony Cruz jest oczywiście zabójczo przystojny, troskliwy, romantyczny i ambitny, czyli reprezentuje gatunek na wymarciu, którego przedstawicieli próżno szukać w realnym świecie. Ale cóż, w końcu książki mają być odskocznią od codziennego życia, a romanse nie bylyby tak popularne, gdyby miłością życia głównej bohaterki miał być łysiejący Ziutek, który najchętniej nie ruszałby się z kanapy, a do tego wiecznie zapominał wynieść śmieci.
Powieści Hunter zazwyczaj opierają się na ukazaniu burzliwej relacji między dwojgiem ludzi, ale też ich relacji z Bogiem. W tym przypadku trochę mi brakowało tych wątków chrześcijańskich, wszelkie wzmianki wydawały się być wtrącone mimochodem, bez zbytnich przejawów wiary w życiu bohaterów. Na szczęście końcówka była pod tym względem satysfakcjonująca, choć i tak muszę przyznać, że “Brzoskwiniowy świt” był chyba, jak dotąd, najbardziej liberalną powieścią autorki, w związku z czym nie trafi raczej do moich ulubionych.
Chociaż książki Denise Hunter są dość schematyczne i przewidywalne, to jednak mają w sobie to coś, co nie pozwala oderwać się od lektury. Nigdy też nie są tylko głupiutkimi romansami, ale każda zawiera wartościowe przesłanie i dotyka mniej lub bardziej poważnych problemów, z którymi zmagają się czytelniczki w różnych zakątkach świata. Historia Zoe i Cruza uczy, że błędy młodości nie muszą definiować całego naszego życia, zawsze można zawrócić ze złej drogi, a cudza opinia na nasz temat tylko wtedy będzie wpływać na nasze poczucie własnej wartości, kiedy sami na to pozwolimy.
Polecam “Brzoskwiniowy świt” zarówno miłośnikom wcześniejszych powieści Hunter, jak i tym, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z jej twórczością. Jak już mówiłam, nie jest to moja ulubiona książka tej autorki, ale przeczytałam ją z niemałą przyjemnością i czekam na polskie wydanie kolejnej części cyklu Copper Creek, tym razem o Bradym i Hope.
Herbaciana ocena:
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Dreams.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz