czwartek, 6 kwietnia 2017

Piękna i Bestia - dubbing czy oryginał?

Dzisiaj miał być post z recenzją, ale że jestem świeżo po obejrzeniu "Pięknej i Bestii" po raz drugi, tym razem z dubbingiem, to zamiast tego podzielę się z Wami krótkim porównaniem oryginalnej i polskiej wersji językowej. 




Czy jest tu ktoś, kto nie kocha tej historii? Animowana wersja zawsze należała do moich ulubionych filmów Disneya, a teraz na równi z nią stoi i wersja aktorska. Po wyjściu z kina nawet zaczęłam się zastanawiać, czy Bella nie zajęła w moim prywatnym rankingu księżniczek pierwszego miejsca, dotychczas zajmowanego przez Roszpunkę 😲😲😲 Ale to się pewnie okaże za jakiś czas, jak już pęknie ten bąbelek disneyowego szczęścia, w którym póki co radośnie siedzę, z rozmarzonym wzrokiem i ze ścieżką dźwiękową grającą mi w głowie :D A póki co - porównanie!

1. Głosy postaci


Bella - tutaj polskiemu dubbingowi mówię wielkie NIE. Kompletnie nie pasował mi do Belli głos Olgi Kalickiej - chwilami brzmiała jak głupiutka, denerwująca nastolatka. Byłby punkt dla Watson, ale za to piosenki w wykonaniu Sylwii Banasik brzmią o niebo lepiej niż w jej. Emma ma naprawdę ładny głos, ale widać niewystarczający do filmu Disneya, biorąc pod uwagę ilość efektów komputerowych nałożonych na jej partie wokalne, z których robi się Emma Robotson. A więc punkt dla oryginału i punkt dla dubbingu.



Bestia - tutaj właściwie nie mam zdania. Po kilku pierwszych kwestiach Bestii w polskiej wersji bałam się, że jego głos będzie mocno zniekształcony, ale potem nie było tak źle. Podobał mi się zarówno Dan Stevens (ekhm... to znaczy jego głos mi się podobał, oczywiście!) jak i Kamil Kula. Ale piosenka Evermore w wykonaniu Dana zdecydowanie wygrywa. Chociaż żaden z nich nie pobije Grobana, mogą mu co najwyżej buty czyścić.


Pozostałe postacie 
Gaston - wygrywa Luke Evans. Damian Aleksander ma świetny głos, zarówno jak mówi, jak i kiedy śpiewa, ale do Luke'a Evansa mu sporo brakuje, nie ma tak potężnego głosu i tej charakterystycznej chrypki.
Pani Imbryk - bardzo lubię i Emmę Thompson, i Ewę Bułhak, nie miałam pojęcia, że obie tak pięknie śpiewają. Każda z nich doskonale poradziła sobie z tym wcieleniem.
Płomyk - tu chyba dam punkt polskiemu dubbingowi, bo francuski akcent zdecydowanie lepiej brzmiał u Jacka Bończyka, niż u Ewana McGregora.
Trybik - tu też ciężko mi wybrać, bo zarówno Marian Opania, jak i Ian McKellen to klasa sama w sobie i każdy z nich świetnie pasował do tej roli. Na wyróżnienie zasługuje też pani Małgorzata Walewska w roli Madame de                                       Garderobe - była naprawdę świetna!

2. Piosenki


O tym już trochę pisałam wyżej - w kwestii głosów bywało różnie, czasem bardziej podobał mi się oryginał, czasem polskie wykonania. Generalnie jednak wolę raczej oryginalną wersję dźwiękową, mimo auto-tune'a, bo niezbyt podobały mi się polskie tłumaczenia tekstów piosenek. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się zostawić tekstów z wersji rysunkowej, bo brzmiały zdecydowanie lepiej. Nie podobało mi się też tłumaczenie mojej ukochanej piosenki Evermore, za bardzo odbiegało treściowo i znaczeniowo od oryginału, chociaż muszę przyznać, że w wykonaniu nie zabrakło odpowiednich emocji i uroniłam w kinie łezkę czy dwie. Ogólnie rzecz biorąc ścieżka muzyczna jest cudowna i muszę w najbliższym czasie zaopatrzyć się w płytę.

3. Humor


Jak to w filmie Disneya - nie mogło zabraknąć żartów i wszelkiego rodzaju humorystycznych sytuacji, które raz wypadały lepiej, raz gorzej. Momentami wydawały mi się trochę wymuszone w polskiej wersji, jakby na siłę. Ale niektóre im się udały i podobały mi się bardziej, niż w oryginale, jak na przykład Bryczek mówiący, że jest już trzy sekundy starszy albo Maurycy pytający Monsieur D'arque: "Pan też dzieciaty?". Mimo to zwycięzcą w tej kategorii jest oryginał.


Podsumowując, bardziej podobała mi się oryginalna wersja dźwiękowa, po części też ze względu na to, że zwyczajnie nie lubię dubbingu w filmach aktorskich. Ale przyznaję, że polski dubbing nie był w tym wypadku zły - na pewno był dużo lepszy, niż się początkowo obawiałam, zapierając się rękami i nogami przed pójściem do kina na tę wersję :D Teraz z utęsknieniem czekam na DVD, żeby móc obejrzeć jeszcze raz ostatnie 10 minut filmu. I jeszcze raz. I jeszcze. I... ok, chyba już łapiecie ;) A teraz idę posłuchać Evermore i powklejać filmowe naklejki do albumu. Adieu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz