Przerwa świąteczno-noworoczna trochę mi się przedłużyła, ale już wracam z nowymi Herbatkami z książką :) Dzisiaj opowiadam o książce, która zrobiła na mnie duże wrażenie i wywołała mnóstwo emocji: "Zanim mnie znajdą..." Terri Blackstock. To co, wypijecie ze mną herbatę? ;)
Tytuł: Zanim mnie znajdą... (Dopóki biegnę #2)
Autor: Terri Blackstock
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: wrzesień 2018
Ilość stron: 368
Casey Cox, niesłusznie oskarżona o zabójstwo swojego przyjaciela Brenta Pace’a, cudem uciekła prześladowcom, ale ciągle musi mieć się na baczności - w jej przypadku złapanie przez policję nie oznacza uczciwego procesu, ale śmierć. Chociaż Casey absolutnie nie powinna się wychylać, to kiedy natrafia na ślad przestępczej działalności, której ofiarą jest mała dziewczynka, nie potrafi zignorować swojego poczucia sprawiedliwości i angażuje się w sprawę, choć może ją to drogo kosztować. Zatrudniony przez rodziców Brenta Dylan Roberts - były żołnierz, zmagający się z PTSD, depcze dziewczynie po piętach, ale czy na pewno po to, aby oddać ją w ręce stróżów prawa? Wręcz przeciwnie - mężczyzna zna prawdę i prowadzi własne śledztwo, aby zdobyć dowody obciążające prawdziwych zabójców Brenta, ojca Casey oraz innych osób, które odkryły prawdę. Dylan i Casey prowadzą niebezpieczną grę - czy razem uda im się wywalczyć sprawiedliwość?
“Zanim mnie znajdą...” to kontynuacja “Dopóki biegnę” - świetnego kryminału autorstwa Terri Blackstock. Autorka od samego początku rzuca nas w wir akcji, bez żadnego wstępu podejmując przerwany w pierwszym tomie wątek. Chociaż minął już prawie rok odkąd czytałam początek historii Casey i Dylana, to zaczynając drugi tom miałam wrażenie, jakbym po prostu czytała dalej odłożoną przed chwilą książkę. Wiedziałam, że “Zanim mnie znajdą...” mi się spodoba, ale nie spodziewałam się, że aż tak!
Ta część, podobnie jak pierwsza, zbudowana jest z przeplatających się rozdziałów z perspektywy dwojga głównych bohaterów. Tym razem autorka zdecydowała się także oddać na chwilę głos prześladowcy Casey, ale nie podam jego nazwiska, żeby nie zdradzić nic osobom, które nie przeczytały jeszcze poprzedniego tomu. Niezależnie od tego, kto był narratorem, każdy rozdział wywoływał we mnie wiele emocji. Podobnie jak Casey nie potrafię spokojnie patrzeć na niesprawiedliwość, dlatego bardzo poruszały mnie zarówno ciążące na niej fałszywe zarzuty, jak i losy tych postaci, którym dziewczyna próbowała pomóc, narażając się na rozpoznanie. Bardzo zżyłam się z tą bohaterką, zdobyła moją sympatię i szacunek swoim dobrym, pozbawionym egoizmu sercem, odwagą i skłonnością do poświęcenia, nawet jeśli chwilami miałam ochotę krzyczeć: “Nie rób tego!”. Wbrew temu, jak może brzmieć to ostatnie zdanie, Casey nie jest wyidealizowana, ale wydaje się być człowiekiem z krwi i kości - autorka ma niezaprzeczalny talent do kreowania wyrazistych, pełnowymiarowych postaci. Tyczy się to także Dylana, do którego przywiązałam się równie mocno, jak do Casey, współczując mu w jego ciężkich chwilach, wywołanych syndromem stresu pourazowego, i kibicując mu w jego grze na dwa fronty.
“Zanim mnie znajdą…” to nie tylko historia uciekinierki, ale również pogubionej kobiety, odnajdującej swoją drogę do Boga. Jestem pełna podziwu dla Terri Blackstock i jej umiejętności łączenia wątków kryminalnych z czystą ewangelią, wplecioną w losy bohaterów. Wspaniale było czytać, jak Casey zaczyna dostrzegać w swoim życiu Boże działanie, jak uczy się coraz bardziej Mu ufać i przyjmować wyciągniętą do niej dłoń. Mam nadzieję, że ta powieść zachęci wielu czytelników, aby pod tym względem poszli w ślady głównej bohaterki.
Chociaż autorka kładzie spory nacisk na kwestie duchowe, to jednak jej książka jest przede wszystkim napakowanym akcją kryminałem, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Czyta się ją rewelacyjnie - krótkie rozdziały, zmiana perspektywy, a także fakt, że bohaterowie są w ciągłym ruchu, nadają całości dynamizmu i zachęcają do przewracania kolejnych kartek. Już w lutym ukaże się finałowy tom tej trylogii, na który czekam z niecierpliwością, trzymając kciuki za Casey i Dylana, i licząc na to - jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało - że sprawiedliwość zatriumfuje.
Herbaciana ocena:
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Dreams.
Casey Cox, niesłusznie oskarżona o zabójstwo swojego przyjaciela Brenta Pace’a, cudem uciekła prześladowcom, ale ciągle musi mieć się na baczności - w jej przypadku złapanie przez policję nie oznacza uczciwego procesu, ale śmierć. Chociaż Casey absolutnie nie powinna się wychylać, to kiedy natrafia na ślad przestępczej działalności, której ofiarą jest mała dziewczynka, nie potrafi zignorować swojego poczucia sprawiedliwości i angażuje się w sprawę, choć może ją to drogo kosztować. Zatrudniony przez rodziców Brenta Dylan Roberts - były żołnierz, zmagający się z PTSD, depcze dziewczynie po piętach, ale czy na pewno po to, aby oddać ją w ręce stróżów prawa? Wręcz przeciwnie - mężczyzna zna prawdę i prowadzi własne śledztwo, aby zdobyć dowody obciążające prawdziwych zabójców Brenta, ojca Casey oraz innych osób, które odkryły prawdę. Dylan i Casey prowadzą niebezpieczną grę - czy razem uda im się wywalczyć sprawiedliwość?
“Zanim mnie znajdą...” to kontynuacja “Dopóki biegnę” - świetnego kryminału autorstwa Terri Blackstock. Autorka od samego początku rzuca nas w wir akcji, bez żadnego wstępu podejmując przerwany w pierwszym tomie wątek. Chociaż minął już prawie rok odkąd czytałam początek historii Casey i Dylana, to zaczynając drugi tom miałam wrażenie, jakbym po prostu czytała dalej odłożoną przed chwilą książkę. Wiedziałam, że “Zanim mnie znajdą...” mi się spodoba, ale nie spodziewałam się, że aż tak!
Ta część, podobnie jak pierwsza, zbudowana jest z przeplatających się rozdziałów z perspektywy dwojga głównych bohaterów. Tym razem autorka zdecydowała się także oddać na chwilę głos prześladowcy Casey, ale nie podam jego nazwiska, żeby nie zdradzić nic osobom, które nie przeczytały jeszcze poprzedniego tomu. Niezależnie od tego, kto był narratorem, każdy rozdział wywoływał we mnie wiele emocji. Podobnie jak Casey nie potrafię spokojnie patrzeć na niesprawiedliwość, dlatego bardzo poruszały mnie zarówno ciążące na niej fałszywe zarzuty, jak i losy tych postaci, którym dziewczyna próbowała pomóc, narażając się na rozpoznanie. Bardzo zżyłam się z tą bohaterką, zdobyła moją sympatię i szacunek swoim dobrym, pozbawionym egoizmu sercem, odwagą i skłonnością do poświęcenia, nawet jeśli chwilami miałam ochotę krzyczeć: “Nie rób tego!”. Wbrew temu, jak może brzmieć to ostatnie zdanie, Casey nie jest wyidealizowana, ale wydaje się być człowiekiem z krwi i kości - autorka ma niezaprzeczalny talent do kreowania wyrazistych, pełnowymiarowych postaci. Tyczy się to także Dylana, do którego przywiązałam się równie mocno, jak do Casey, współczując mu w jego ciężkich chwilach, wywołanych syndromem stresu pourazowego, i kibicując mu w jego grze na dwa fronty.
“Zanim mnie znajdą…” to nie tylko historia uciekinierki, ale również pogubionej kobiety, odnajdującej swoją drogę do Boga. Jestem pełna podziwu dla Terri Blackstock i jej umiejętności łączenia wątków kryminalnych z czystą ewangelią, wplecioną w losy bohaterów. Wspaniale było czytać, jak Casey zaczyna dostrzegać w swoim życiu Boże działanie, jak uczy się coraz bardziej Mu ufać i przyjmować wyciągniętą do niej dłoń. Mam nadzieję, że ta powieść zachęci wielu czytelników, aby pod tym względem poszli w ślady głównej bohaterki.
Chociaż autorka kładzie spory nacisk na kwestie duchowe, to jednak jej książka jest przede wszystkim napakowanym akcją kryminałem, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Czyta się ją rewelacyjnie - krótkie rozdziały, zmiana perspektywy, a także fakt, że bohaterowie są w ciągłym ruchu, nadają całości dynamizmu i zachęcają do przewracania kolejnych kartek. Już w lutym ukaże się finałowy tom tej trylogii, na który czekam z niecierpliwością, trzymając kciuki za Casey i Dylana, i licząc na to - jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało - że sprawiedliwość zatriumfuje.
Herbaciana ocena:
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Dreams.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz