Strony

wtorek, 20 listopada 2018

Książka od wydawnictwa: sprzedać czy nie sprzedać, oto jest pytanie!

Dzisiaj chciałabym poruszyć temat, który budzi niemałe kontrowersje w książkowej blogosferze, a mianowicie: co można, a czego nie powinno się robić z egzemplarzami recenzenckimi, kiedy już spełnią swoje zadanie. Wiadomo, że nie wszystko nam się podoba, nikt też nie ma tyle miejsca, żeby zatrzymywać każdą przeczytaną książkę. Czy w takim wypadku egzemplarz otrzymany od wydawnictwa możemy komuś odsprzedać? Sama mam na ten temat jasno określone zdanie (chociaż zajęło mi wiele miesięcy, żeby dojść do tego punktu), ale nie chciałam tworzyć postu o swojej opinii, tylko podejść do tematu szerzej. W związku z tym zapytałam o opinię kilka popularnych blogerek oraz wydawnictw, przeprowadziłam też serię ankiet na Instagramie, nie żeby udowodnić jakąś tezę czy forsować jedyną słuszną opinię, bo takowa nie istnieje, ale żeby przedstawić różne punkty widzenia i dowiedzieć się, jakie argumenty mają zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy sprzedawania egzemplarzy recenzenckich.





Egzemplarz recenzencki, czyli co?

Zacznę może od uściślenia, że na potrzeby tego tekstu egzemplarzem recenzenckim nazywam tylko finalną wersję książki, którą bloger otrzymuje do recenzji. Nie chcę się rozwodzić nad tymi książkami, które mają wyraźny napis “egzemplarz recenzencki”, “nie do sprzedaży” lub “tekst przed ostateczną korektą”, bo tutaj mam nadzieję, że wszyscy się ze mną zgodzą, że zarabianie na takim egzemplarzu jest po prostu nieetyczne i nie powinno mieć miejsca. Rozdanie, przekazanie znajomemu - jak najbardziej, ale sprzedaż - zdecydowanie nie!

Vox populi

Zamieściłam w relacji na Instagramie ankietę, w której pytałam swoich obserwatorów, czy uważają, że bloger może sprzedać finalny egzemplarz recenzencki. Zdecydowana większość, bo aż 68% głosujących (konkretnie 166 osób), zaznaczyła opcję TAK. Część nie doczytała, że chodzi o wersje finalne, kilka osób też napisało mi, że przez przypadek zaznaczyło nie tę opcję, którą chciało, więc faktyczna liczba głosujących za sprzedażą przekroczyłaby 70%. Dostałam też dużo dodatkowych komentarzy, w których najczęściej pojawiało się stwierdzenie, że książka jest formą zapłaty za recenzję i w związku z tym możemy z nią zrobić co chcemy. Ze strony przeciwników dostałam niestety tylko dwa krótkie komentarze, że sprzedaż takich książek nie jest ok i nie czują, żeby to było fair. Szkoda, że nie pojawiło się więcej wypowiedzi, bo chętnie bym usłyszała argumenty drugiej strony.


Czyja własność?

Myślę, że przede wszystkim trzeba odpowiedzieć na pytanie, do kogo należy książka, którą otrzymuje bloger. Spytałam o to kilku popularnych w książkowej blogosferze dziewczyn. Marta Korytkowska z bloga Bibliofilem Być napisała: Wychodzę z założenia, że książki od wydawnictw są moim wynagrodzeniem, bądź jego częścią, za promocję tytułu, więc zdecydowanie stają się moją własnością. A skoro to moja własność, mogę dysponować nią tak, jak chcę. Mogę je sprzedać, wytapetować nimi ściany, rozlać na nie kawę (chociaż ten widok zawsze boli :P), oddać przyjaciółce czy do biblioteki”. Diana Chmiel z bloga Bardziej Lubię Książki Niż Ludzi podziela tę opinię: “Egzemplarz finalny jest pewnego rodzaju wynagrodzeniem za tekst. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi mówił, co mam z nim zrobić”.  Karolina Borkowska z bloga Come Book również uważa, że egzemplarz finalny jest formą zapłaty za wykonaną pracę. “Jeśli dostajemy do ręki gotówkę to nikt nam nie mówi co z nią powinniśmy zrobić” - dodaje. Wniosek jest jasny - książka od wydawnictwa, w momencie, w którym trafia w nasze ręce, staje się naszą własnością. Oczywiście jest nie tylko naszym wynagrodzeniem, ale również środkiem do wykonania naszej pracy, na którą umawialiśmy się z wydawnictwem (jeśli w celach promocyjnych nie dostaliśmy egzemplarza przedpremierowego), o czym także wspomina Karolina. Możemy więc rozporządzać książką jak chcemy, ale nie zapominając o naszych zobowiązaniach.

Własność własnością, ale jak to jest z tą sprzedażą?

Chociaż blogerzy są zgodni co do tego, że egzemplarz recenzencki jest ich własnością, temat sprzedaży, jak widać powyżej w wynikach ankiety, budzi jednak większe kontrowersje. Co mają na ten temat do powiedzenia blogerki, które poprosiłam o komentarz? “Jak najbardziej jest to OK i nie rozumiem, jak komuś może to przeszkadzać. Skoro wykonałam swoją pracę, tj. zrecenzowałam książkę albo pokazałam ją na Instagramie (zależy, na co umawialiśmy się z wydawnictwem), oraz mając na uwadze to, że książka to moje wynagrodzenie, mam pełne prawo ją sprzedać. (...) Sprzedaję je za ułamek ceny, na nikim nie zdzieram, więc absolutnie nie widzę w tym problemu” - pisze Marta. Podobne zdanie ma Karolina: “Jeśli dostajemy pełnowartościowy egzemplarz finalny, który już nie służy do promocji, ale jest naszą niepieniężną "wypłatą", według mnie możemy go sprzedać, bo to nasza własność, którą możemy rozporządzać”. Marta dodaje też: “Ta jedna książka za pracę, którą wykonujemy dla wydawnictw, to jest naprawdę niewiele pod względem materialnym”, zwracając uwagę na fakt, że egzemplarze otrzymane od wydawnictw, to nie są “darmowe książki”, jak często są określane, ale recenzent płaci za nie swoim czasem i pracą. Książkę trzeba przeczytać, napisać recenzję, zrobić zdjęcia, zamieścić posty - to wszystko wymaga czasu i zaangażowania ze strony blogera, a mało kto dostaje za to realne wynagrodzenie, najczęściej jest to współpraca barterowa - książka za recenzję. Oczywiście szczerą, bo żadne wydawnictwo nie może oczekiwać, że w zamian za egzemplarz bloger wystawi książce pozytywną opinię. Ale nie to jest moim dzisiejszym tematem, choć tutaj też można by się rozpisać.


A co z rozdaniami?

Pojawiło się też sporo głosów, że takie książki można zanieść do biblioteki, oddać znajomym czy przeznaczyć na rozdanie. Oczywiście, że można, choć ostatnia opcja wiąże się z tym, że nie tylko zostajemy bez wynagrodzenia za pracę, ale też musimy “dołożyć do interesu”, płacąc za wysyłkę z własnej kieszeni, na co też zwraca uwagę Marta. Zdarzają się rozdania, w których zwycięzca musi sam zapłacić za wysyłkę nagrody, ale nie cieszą się one zbytnią popularnością. Przeprowadziłam kolejną ankietę, w której pytałam obserwatorów, czy byliby skłonni wziąć udział właśnie w takim rozdaniu. Aż 58% (czyli 129 osób na 223) zaznaczyło opcję NIE. Trudno im się dziwić, w końcu ponoszenie dodatkowych kosztów kojarzy się już nie z rozdaniem, ale po prostu z kupnem książki w niższej cenie. Myślę jednak, że jak najbardziej warto co jakiś czas zrobić rozdanie i poświęcić te 10zł, żeby pozbywając się książki, której nie chcemy zatrzymać, uszczęśliwić kogoś ze swoich obserwatorów. Jeśli jednak mamy takich książek dziesięć, to koszty “uszczęśliwiania” rosną i nie każdego na to stać. Idąc tokiem rozumowania, że egzemplarz recenzencki to nasza “wypłata”, można porównać rozdawanie takich książek do sytuacji, w której dostajemy pieniądze z firmy, w której pracujemy, po czym ktoś oczekuje od nas, że po prostu je komuś oddamy. Absolutnie nie twierdzę, że to złe, bo dobrze jest dzielić się miłością do książek i sama często oddaję niepotrzebne egzemplarze rodzinie czy znajomym, ale nie powinno się też piętnować nikogo, że zarobi te 15 czy 20zł na książce, która już spełniła swoje zadanie. Poza sprzedażą i rozdawaniem jest jednak jeszcze trzecia opcja, która wydaje się być złotym środkiem - wymiana. Za książkę, której nie planujesz czytać drugi raz, możesz dostać inną, którą chętnie przeczytasz. Zorientuj się, czy w twojej okolicy nie są organizowane wymiany książkowe, a jeśli nie, zawsze możesz wymienić się chociażby za pośrednictwem Instagrama czy Facebooka.

Książki-niespodzianki

Do tej pory brałam pod uwagę tylko książki, na zrecenzowanie (czy pokazanie na Instagramie) których wydawnictwo umawiało się z blogerem. Zdarzają się też jednak niespodzianki, czyli egzemplarze, które wydawnictwo wysyła do blogera samo z siebie. Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo miłe, ale może też wywoływać pewną presję, żeby taki tytuł przeczytać, nawet jeśli brakuje nam czasu, czy nie jesteśmy daną pozycją zainteresowani. Spytałam swoich obserwatorów na Instagramie, czy czują presję, żeby recenzować książki-niespodzianki od wydawnictw - 78% uznało, że nie, ale 22%, czyli prawie 40 osób, zaznaczyło opcję TAK. Spytałam o tę kwestię Martę, Dianę i Karolinę. Marta odpowiedziała: “Początkowo byłam niesamowicie wdzięczna za takie książki, czułam się wyróżniona, doceniona.  Było mi miło, że w wydawnictwie o mnie pamiętają, że może ktoś pomyślał, że dany tytuł może mi się spodobać. Dojrzałam jednak do tego, że wreszcie wiem, co chcę czytać, co lubię, a czego nie. I te niespodzianki zaczęły mi ciążyć, bo czułam, że skoro je dostałam, muszę je przeczytać. Mogłabym poświęcić czas na coś, co mnie interesuje, ale nie mogę, bo przecież mam zobowiązania względem wydawnictwa, na które nawet się nie pisałam. Na szczęście i w tej kwestii zmądrzałam i przestałam czuć przymus czytania i recenzowania takich niespodzianek. Fajnie, że wydawnictwo o mnie pomyślało, ale nie czuję już presji, że wypadałoby przeczytać, skoro to prezent. Pada też mocne, ale jak najbardziej słuszne stwierdzenie: Nie jestem niewolnikiem i tablicą reklamową”. Diana ma do takich egzemplarzy raczej pozytywny stosunek: “Książki niespodzianki traktuję jak niespodzianki - są bardzo miłe, ale do niczego nie zobowiązują. Ja osobiście bardzo je lubię, bo wiele książek odkryłam dzięki temu”, natomiast Karolina niekoniecznie, ale apeluje o zdrowe podejście do tematu: “Z jednej strony, bardzo tego nie lubię i skoro wydawnictwo wysyła nam coś, co do czego się wcześniej nie umawialiśmy, to możemy traktować to jako prezent. Ale z drugiej strony - nie bądźmy "nadąsanymi blogerami", napiszmy do wydawnictwa o tej sytuacji, może akurat wydawnictwo podsunie nam pomysł zrobienia rozdania albo nawet niezbyt się przejmie tą kwestią. Zawsze da się jakoś dogadać, po drugiej stronie też siedzi człowiek :)”. Marta, chociaż nie czuje presji, żeby recenzować niespodziankowe egzemplarze, to jednak przyznaje, że ma problem, co z nimi zrobić: “Nie czuję się jeszcze na tyle pewnie, żeby je sprzedawać zaraz po otrzymaniu. Raczej je chomikuję na jakieś większe rozdanie z okazji okrągłej liczby obserwatorów na IG czy kolejnych urodzin bloga. W tym przypadku te niespodzianki traktuję jako taki sponsoring nagród, a już to, że ja zapłacę za wysyłkę – skoro chcę świętować, to muszę ponieść koszty ;)”. Myślę, że tutaj już zaczynają się rozważania natury etycznej. Ja przyznam, że nie czułabym się dobrze sprzedając książkę-niespodziankę, bo - w przeciwieństwe do zrecenzowanych tytułów - nie czuję, żebym w jakikolwiek sposób na nią zarobiła. Wolę przeznaczyć ją na rozdanie albo podarować komuś bliskiemu.


Co na to wszystko wydawnictwa?

Nie chciałam, żeby post był jednostronny, poprosiłam więc o wypowiedź kilka większych wydawnictw. Niestety dostałam odpowiedź tylko od dwóch: Czwartej Strony i We Need YA:

Nasze stanowisko wygląda tak, że książka, która otrzymuje recenzent (u nas są to w większości przypadków już egzemplarze finalne) jest jego własnością i ma prawo zrobić z nią co uważa za stosowne, ale nie jest miło, kiedy się okazuje, że ktoś (np. otrzymany egzemplarz przedpremierowy) sprzedaje dla siebie z zyskiem. Przy współpracach barterowych egzemplarz książki można traktować jako swego rodzaju wynagrodzenie za podjęte współdziałanie. Odsprzedawania po kosztach również nie chwalimy, cenimy po prostu wzajemny szacunek, jesteśmy jednak wyrozumiali w wielu sytuacjach. Bywa też tak, że ktoś jest na naszej stałej liście wysyłkowej, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie poprosił nas o usunięcie stamtąd jego/jej nazwiska. Dostaje wtedy książkę, która (być może) nie jest już w obrębie jego zainteresowań, dlatego niekiedy słyszy się, że ktoś coś otrzymał, a wcale o to nie prosił. W takiej sytuacji miło, kiedy przyjmie książkę, ale podaruje ją komuś innemu, chociażby przyjacielowi. Książka, którą wysyłamy jest pewnego rodzaju prezentem – wyrażamy chęć utrzymywania dalszej współpracy i mamy też nadzieję, że może jednak dany egzemplarz recenzenta zainteresuje” - pisze We Need YA.

Pani Aleksandra Wolska z wydawnictwa Czwarta Strona odpowiedziała:

Uważam, że egzemplarz recenzencki jest własnością blogera, do którego został przesłany. To dla mnie jak najbardziej zrozumiałe, że mieszkania i regały naszych recenzentów mają ograniczoną pojemność. Często dochodzą do mnie głosy, że osoby współpracujące z nami przekazują książki do bibliotek, obdarowują rodzinę lub uwalniają swoje egzemplarze w miejskich regałach. Uważam, że to świetnie – książki żyją dzięki temu, że są czytane”.

Moja opinia

Moje poglądy na wszystkie poruszone kwestie pokrywają się z opiniami Marty, Karoliny i Diany. Uważam, że jeśli po wykonaniu całej pracy, do której posłużył mi egzemplarz recenzencki, niekoniecznie chcę zatrzymać książkę, mam prawo zrobić z nią to, co uważam za stosowne - również sprzedać. Nie widzę w tym nic złego, o ile nie staje się to celem samym w sobie, a z pewnością nie zostałam blogerką książkową, żeby na tym zarabiać, tylko żeby dzielić się z innymi swoją miłością do książek. Jestem nałogowym zbieraczem, kocham swoje zapełnione po brzegi regały, ale niestety, mieszkając w bloku, mam ograniczoną przestrzeń i nie wszystkie książki mogę zatrzymać. Czasem zorganizuję rozdanie na Instagramie, czasem obdaruję koleżankę albo zaniosę książkę do biblioteki, innym razem wymienię książkę na inną, a czasem też jakąś sprzedam - żadnej z tych opcji nie uważam za złą i godną potępienia, o ile wywiązuję się ze swoich zobowiązań względem wydawnictwa, od którego otrzymałam daną książkę. Jeśli chodzi o niespodzianki, to nie jestem w stanie wszystkich przeczytać, bo czas na czytanie mam ograniczony, zwłaszcza odkąd zostałam mamą. Zawsze staram się jednak pokazać je na Instagramie, a jeśli dany tytuł mnie interesuje, to chętnie go czytam, choć najczęściej długo mi zajmuje, zanim do niego dotrę. Jak pisałam wyżej - takich książek nie sprzedaję, bo nie czułabym się z tym w porządku.

A jaka jest wasza opinia? Zostało dzisiaj poruszonych wiele kwestii, co do których poglądy mogą być bardzo różne. Liczę na ciekawą dyskusję w komentarzach!



11 komentarzy:

  1. Ja książki rozdaję. Kilka razy zdarzyło się tak, że dostałam 2 egzemplarze, zawsze wtedy piszę do wydawnictwa, czy im odesłać tą jedną czy zrobić rozdanie lub czy mogę dać komuś bliskiemu. Mieszkam w niemczech, musiałabym brac niewiadomo ile za te książki i przesyłke, każdy kupi taniej w sklepie, jednak kiedyś przyjdzie moment gdy moj regał powie „Dość!!!” I wtedy będę zmuszona zacząć sprzedawać. Lub otworzę polską bibliotekę 🖤😂
    Insta: book_mi_swiadkiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobnie, tyle że ja mieszkam na Słowacji. Więc najczęściej książki albo rozdaję, albo jak czytelnicy chcą, to organizuję book tour - z finałem u moich rodziców, żeby nie obciążać nikogo dodatkowymi kosztami wysyłki za granicę.

      Usuń
    2. Polska biblioteka w Niemczech mogłaby się cieszyć popularnością :D
      Book tour to też bardzo dobry pomysł! Muszę kiedyś nad tym pomyśleć :)

      Usuń
  2. Osobiście czasem robie rozdawajki na insta z książkami od wydawnictw natomiast najczęściej zostają u mnie na półce te książki. Pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie najczęściej też zostają, bo większość mi się podoba. Ale czasem trafiają się też takie, których już nigdy więcej nie chcę oglądać ;)

      Usuń
  3. Dzięki za zaproszenie do wyrażenia swojego zdania :) Jestem zachwycona tym wpisem, fantastycznie omówiłaś nasze punkty widzenia uzupełniając je swoimi przemyśleniami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, zarówno za miłe słowa, jak i za podzielenie się swoim zdaniem! Bez Ciebie ten wpis byłby o wiele uboższy.

      Usuń
  4. Jest wiele sposobów na to, żeby się pozbyć nadmiaru książek i sprzedawanie może wydawać się kontrowersyjne, choć dla mnie jest jednym z całkowicie zrozumiałych i naturalnych wyborów. Cieszę się, że taki wpis powstał.

    Trudniejsze jest pozbywanie się szczotek i prebooków. Bo co można z tym zrobić poza rozdaniem znajomym? Do biblioteki czy na akcję charytatywną to nie fair, wyrzucić głupio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy przy sprzedaży innych książek dorzucają gratis takie szczotki, co jest całkiem dobrym pomysłem. Można też wymienić się z kimś, przedpremierowy za przedpremierowy, albo nawet za normalną książkę, jeśli drugiej osobie to nie przeszkadza.

      Usuń
  5. Nie rozumiem dlaczego sprzedaż egzemplarza finalnego, który otrzymaliśmy od wydawnictwa jest sprawą tak kontrowersją. Myślę, że to wewnętrzna cebula odzywa się w większości przypadków 😂😂 bo co innego? Kupujący otrzymuje normalny egzemplarz, często w cenie niższej niż w sklepie.

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że bloger, który sprzedaje książkę od wydawnictwa, jest w oczach niektórych osób takim blogowym Januszem, co to tylko po to recenzuje książki, żeby na tym zarobić :D Tylko to wcale tak nie jest. Chociaż na pewno zdarzają się i takie przypadki, bo chciwość ludzka nie zna granic.

      Usuń